czwartek, 26 lipca 2012

Petit déjeuner #1

Śniadanie jest zdecydowanie moim ulubionym posiłkiem. Kiedyś go nie jadłam, ale po wielu latach podsuwanych kanapek i kubków kakao przez mamę przestawienie się na jedzenie wczesnych posiłków było nieuniknione ;-) Wtedy tego nie cierpiałam, a dzisiaj jestem jej za to wdzięczna.
Tak się złożyło, że najbliższe dwa miesiące spędzę we francuskim Nantes, pracując na budowie na terenie elektrowni EDF Cordemais. Korzystając z tego, że Francuzi mają mnóstwo ciekawych produktów i potraw do zaoferowania na rozpoczęcie posiłkiem udanego dnia, rozpoczynam u siebie cykl ze śniadaniami.  Niestety, pomimo mieszkania na własną rękę, kuchnia jest dosyć uboga (posiada jedynie kuchenkę elektryczną i mikrofalę...), więc nie mam zbyt dużego pola do popisu, jeśli o gotowanie, więc nie spodziewajcie się w tej chwili zbyt wielu przepisów z mojej strony... Miłego dnia!


Kawa zbożowa z karmelową nutą, goferek belgijski ze spreadem z kawałkami spekuloos, jajko na miękko, kiwi.




sobota, 14 lipca 2012

Gandawa kulinarnie

W zeszły weekend miałam niewątpliwą przyjemność zatrzymać się w drodze do Francji w Belgii u mojej siostry i szwagra. Tak się składa, że miasteczko w którym mieszkają mieści się niedaleko Gandawy. Miasto to słynie przede wszystkim z pięknych zabytków takich jak Katedra św. Bawona czy okazałej biblioteki uniwersyteckiej zwanej Boekentoren oraz odbywającego się tam co roku przeglądu kina europejskiego Film Festival Ghent i wystawy kwiatów Floralies Gantoises, która ma miejsce co pięć lat. Nie byłabym jednak sobą gdybym nie poznała miasta od strony gastronomicznej. Odwiedziłam z A. i K. trzy miejsca. Pierwsza kawiarnia nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia, o czym świadczy fakt, że zapomniałam jak się nazywa... Moje chai latte było bardzo smaczne, ale jednak miejsce i jego klimat nie wzbudziły we mnie większych emocji. Wnętrze sprawiało wrażenie przytłoczonego. Prawdopodobnie dlatego, że na małej powierzchni było ustawionych mnóstwo stolików i krzeseł. Może się czepiam ;-)
Drugim przystankiem był Julie's House. Właścicielka tej kawiarnio-cukierni założyła ją podobno, będąc na początku studiów. Miejsce jest malutkie. Przed wejściem jest także wystawionych kilka stoliczków. Można tu nie tylko przyjść na śniadanie czy po prostu wpaść na kawę i ciacho, przyglądając się spacerującym mieszkańcom i turystom, ale również kupić ciasto na wynos lub gadżety do wyrobu cupcake'ów. Chociaż Julie's House słynie przede wszystkim z pięknie przyozdobionych cupcake'ów, to my zdecydowaliśmy się na tartę crème brûlée z rabarbarem. Wyborna. Słodycz waniliowego nadzienia i kryjący się pod nim kwaskowaty rabarbar. Niestety nie udało mi się rozszyfrować z czego zrobiony był spód. Nie było to na pewno kruche ciasto, tylko coś jakby ciasto zrobione z pokruszonych belgijskich wafli.





Julie's House
Kraanlei 13, 9000 Gent

Ostatnim stopem było bistro Le Pain Quotidien. To jest mój absolutny numer jeden. Zakochałam się w tym miejscu na zabój. Przypomina mi ono trochę warszawską Charlotte ze względu na charakter (wspólny stół, śniadania i przekąski w menu), chociaż na pewno ma bogatszą ofertę i... należy do ogromnej sieci piekarni/kawiarni Le Pain Quotidien (swoje filie ma nawet w Japonii czy Kuwejcie). Na miejscu można kupić różnorodne świeżo wypiekane na miejscu pieczywo oraz produkty organiczne: konfitury, czekoladowe spready, pastę spekuloos, czyli pastę wytwarzaną z korzennych ciasteczek, pastę z karczochów czy oliwy smakowe. W karcie górują rozmaite kanapki na ciepło i zimno oraz deski z małymi porcjami serów/wędlin/oliwek/past. Na początek wszyscy wzięliśmy domową lemoniadę z cytrusów. Doskonale ugasiła nasze pragnienie. Na lunch już nie byliśmy tacy zgodni ;-) A. wzięła półmisek środziemnomorski i miseczkę humusu (nigdzie jeszcze nie jadłam lepszego; nie przesadzają z użyciem tahini jak w większości lokali). K. wziął kanapkę ze świeżo posiekanym tatarem wołowym, płatkami parmezanu, oliwą bazyliową i maleńkimi oliwkami. Uwielbiam tatara, ale to był absolutny foodgazm. Delikatne, słodkawe mięso świetnie równoważyło się z charakterystycznym smakiem parmezanu i czarnych oliwek. Ja natomiast zamówiłam kanapkę z domowym guacamole, plasterkami piersi indyka, suszonymi pomidorami i rukolą. Nie mam pytań. Wszystko było świeże. Pieczywo z chrupiącą skórką i miękkim środkiem. Ceny są umiarkowane - za kanapkę, która w rzeczywistości była czterema sporymi kromkami, płaci się nie więcej niż 10 euro. Może dla kogoś jest to dużo jak za kanapkę, ale ja uważam, że naprawdę warto. Już dawno nie jadłam tak prostego i tak pysznego jedzenia. Na pewno gdy będę miała okazję, to wrócę tam bez dwóch zdań.



Talerz śródziemnomorski: szynka parmeńska, melon, ricotta, suszone pomidory, oliwa bazyliowa, mix sałat, bagietka Le Pain Quotidien; humus; lemoniada; a w tle kartonik z tartą z Julie's House


Le Pain Quotidien
Kalandeberg 10
B-9000 Gent