czwartek, 10 maja 2012

tel-aviv

I stało się. Odkryłam moje nowe miejsce w Warszawie, którego od dzisiaj będę stałą bywalczynią. O lokalu przy ulicy Poznańskiej 11 słyszałam już dość dawno od mojej przyjaciółki (która z resztą mnie tam dzisiaj wyciągnęła ;-)). Nigdy nie miałam wcześniej okazji spróbowania żadnego specjału kuchni żydowskiej, a określenie "kuchnia koszerna" było dla mnie czymś tajemniczym. Moja jedyna wiedza z tej dziedziny ograniczała się do tego, że w kuchni koszernej nie wolno spożywać wieprzowiny (popieram!). Tymczasem "koszerny" oznacza po prostu "czysty" i dotyczy składników, z których ludzie wyznania mojżeszowego mogą przygotowywać swoje posiłki. Produkty przetwarza sie według określonych zasad, które zostały opisane już w Torze.
Filozofią tel-avivu jest podawanie zawsze świeżych potraw, przygotowywanych z jak najmniej przetworzonych składników. I faktycznie tak jest. Potwierdzam :-)
Dziś wreszcie miałam okazję przekonać się na własnym podniebieniu, czym jest kuchnia żydowska. Trafiłyśmy z K. na porę lunchową, więc zdecydowałyśmy się na wykupienie voucherów na bufet (26,99 PLN za osobę). Dodatkowo zamówiłam do picia imbiriadę, która nie była zbyt słodka, dzięki czemu doskonale gasiła pragnienie.

Na bufet składały się:

- zupa (wyglądem i smakiem przypominająca barszcz ukraiński)
- potrawka z ciecierzycy podawana z ryżem
- buraczki w zalewie i pestkach dyni
- sałata z jajkiem i pomidorem
- kuskus z marchewką i ogórkiem
- zestaw past + pita, z którego tel-aviv słynie: baba ghanoush, czyli pasta z pieczonego bakłażana, pasta z zielonego groszku, hummus tahini, pasta z ciecierzycy oraz mój absolutny numer jeden: pasta z czerwonej fasoli, rodzynek i chilli
Na deser podano sałatkę owocową z miętą (ananas, mango, pomarańcz, grejpfrut, kiwi) i kruche babeczki z kremem pomarańczowym i orzechami włoskimi.
Wszystko było smaczne, ale moimi faworytkami pozostaną jednak pasty :-) I chyba już dawno nie zjadłam tylu warzyw i owoców naraz. Po dzisiejszym spontanicznym obiedzie w tel-avivie doszłam jeszcze do jednego wniosku - aby wywołać u mnie szczery uśmiech zadowolenia z życia wystarczą dwie rzeczy: dobre, proste jedzenie i kompan do konstruktywnej rozmowy (co wcale nie musi oznaczać poważnych tematów, bynajmniej ;]). Oba te czynniki zostały spełnione. Jestem w szampańskim nastroju, choć od dobrych kilku dni nie dosypiam. Ale to nieważne. Dziś wieczorem czeka mnie jeszcze Metallica, więc czego jeszcze chcieć więcej? ;-)

tel-aviv.pl






2 komentarze:

  1. Byłam i uważam, że miejsce świetne! Szkoda tylko, że tak rzadko bywam w Warszawie :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu, ja chcę do Wawy. :)

    OdpowiedzUsuń